Lalande 21185 - Страница 16

Изменить размер шрифта:

— Myślisz. . . że wszyscy zginęli? — zapytał wreszcie Ted.

— Pewnie tak. A gdyby nawet część ich została w tej bazie, gdzie nie się-

gnęła eksplozja, to przecież sam stwierdziłeś, że katastrofa miała miejsce bardzo dawno. . . Nie wiadomo, co prawda, jak długie jest i c h życie, ale. . .

— Tak. Ponadto wszystko wskazuje na to, że odlatywali; może na krótko, może mieli powrócić, może. . .

— I nie zostawili nawet żadnych pojazdów, żadnych środków transportu.

Wszystko musiało być tu, na dole, gdy stało się to nieszczęście. Może właśnie ładowali rakietę. . .

— Zaraz. Po co te domysły. Chodźmy na górę, może w bazie za tymi poza-mykanymi drzwiami czeka na nas rozwiązanie zagadki.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

O DWÓCH CZARNYCH BRODACH, ZBYT NISKICH DRZWIACH

I O PRZYGOTOWANIACH DO WYPRAWY NA FLOR Ę

Zajrzeli już do kilku pomieszczeń, wyglądających na laboratoria naukowe.

W trzecim z kolei „pokoiku” wszystkie ściany naszpikowane były jakby cienkimi szpilkami. Ewa ujęła koniec jednej z nich — „szpilka” okazała się cieniutkim prę-

cikiem, tkwiącym w ścianie na głębokość kilkunastu centymetrów. Po wyjęciu go pozostał maleńki otworek. Na środku tego samego pomieszczenia stał jakiś duży przyrząd przypominający pulpit połączony w jedną całość z ogromnym fotelem.

W pulpicie obok kilku wystających szczegółów o niewiadomym przeznaczeniu widniał również rząd podobnych otworków, w które bez trudu można było wsunąć krystaliczne pręciki. Ewa po chwili wahania wsunęła jeden z nich w pierwszy z brzegu otwór w pulpicie. Rozległ się dźwięk doskonale słyszalny nawet przez hełmy skafandrów. Wysokie, świdrujące tony ułożone były w serie urywanych to znów przeciągłych dźwięków. Balansując na granicy słyszalności ludzkiego ucha, cichły czasem zupełnie, uciekając w zakres ultradźwięków. Po chwili słuchania można było zauważyć jakąś prawidłowość, uporządkowanie w ich następowaniu

— jakby pewną regułę kompozycji, której podlegają.

— Czy to ich mowa? — spytał Ted, gdy dźwięki ucichły.

— Nie wiem. — Ewa wyjęła z otworu pręt i włożyła inny.

Nastąpiła istna ulewa tonów, tak bardzo odmiennych od poprzednich, że trudno byłoby nawet je porównywać.

— Może to zapisy jakichś danych pomiarowych. . . To mi bardzo przypomina sygnały telemetryczne z satelitarnych stacji automatycznych — zastanawiał się Ted.

— Czy nie przychodzi ci do głowy, że to może być ich muzyka?

— Muzyka? — Ted był wyraźnie zaskoczony. — Czy sądzisz, że nie mieli nic lepszego do roboty, jak słuchać muzyki?

— Skąd wiesz, jaką rolę mogła ona odgrywać w ich życiu?

— Na takim poziomie rozwoju. . .

— Och, Ted, jak wielu rzeczy nie rozumiesz zupełnie! — obruszyła się Ewa.

— A poza tym chwilami robisz wrażenie, jakbyś zbyt dokładnie znał te istoty. . .

52

Albo może porównujesz je zbyt dosłownie do ludzi. . . Ale porównanie takie jest zupełnie błędne. . . Zapominasz, że ci wszyscy ludzie, których znamy — nasi rodzice czy pozostali uczestnicy wyprawy — są wyrwani ze swego normalnego środowiska, jakim jest cała społeczność ludzka!

— Tamci też byli w podobnych warunkach, dlatego takie właśnie porównanie jest najsłuszniejsze! — upierał się Ted.

— Nie wiem, może masz rację, ale według mnie wszystko zależy od poziomu techniki. . . Tylko że w zupełnie inny sposób, niż sobie to wyobrażasz. Technika nie powinna niszczyć innych wartości — powinna dać ludziom więcej czasu na zajmowanie się sztuką, literaturą. . . Jeśli więc oni, ci nie znani nam przybysze, mogli sobie pozwolić na odpoczynek przy muzyce, to na pewno z tego korzystali.

Myślę, że wiele z naszych współtowarzyszy też skorzystałoby z takiej przyjemności, gdyby nie napięte do ostatnich granic plany naukowe ekspedycji.

— Spróbuj włożyć jeszcze jeden pręt. — Ted nie mógł chwilowo znaleźć jakiegoś kontrargumentu.

Dźwięk, który teraz uderzył ich uszy, był zupełnie odmiennego rodzaju: zamiast spodziewanych czystych tonów rozległy się chrapliwe i ostre. Znieruchomieli oboje, potem spojrzenia ich spotkały się na chwilę. W dźwiękach, urywanych i szorstkich, można było rozpoznać coś w nieokreślony sposób bliskiego, choć treść pozostawała niezrozumiała.

— To musiało wyjść z ust. . . człowieka lub istoty o niezmiernie podobnej budowie narządów mowy! — powiedziała wreszcie Ewa stłumionym szeptem.

Ted skinął głową. Jemu także przyszło to od razu na myśl. Zastanawiał się jedynie, do którego z ziemskich języków podobna jest ta mowa przechowywana w fonotece nieznanych istot.

— Chodźmy! — powiedział wreszcie, gdy głos zamilkł. — W ten sposób nie zdążymy nawet pobieżnie przejrzeć reszty pomieszczeń. Sami i tak nic nie zwojujemy. Niech się tym zajmą lingwiści.

Do kilku dalszych pomieszczeń ledwie zajrzeli — były zastawione aparaturą, nad której działaniem nie było sensu teraz się zastanawiać, tak była odmienna od wszystkiego, co kiedykolwiek widzieli. Szukali w pierwszym rzędzie czegoś, co uważali za najistotniejsze — śladów twórców tego wszystkiego.

W następnym niewielkim pokoiku znaleźli jedynie długie, prostopadłościenne pudło ustawione w kącie pod ścianą. Ewa przeszła do dalszych pomieszczeń, lecz Ted nie oparł się ciekawości i zaczął majstrować przy pokrywie skrzyni. Nie dawała się początkowo uchylić. Po chwili dopiero spostrzegł na jej tylnej czę-

ści proste urządzenie stanowiące zamek. Bez trudu odgadł jego działanie i uniósł

pokrywę. Pod nią leżała jakaś miękka wyściółka — rodzaj gąbczastego materaca.

Ted uchylił róg tego przykrycia i natychmiast odskoczył ze stłumionym okrzy-kiem.

Jego krzyk zabrzmiał widocznie przerażająco w słuchawkach Ewy, bo przy-53

biegła z rozszerzonymi oczami i dopadłszy chłopca potrząsnęła go silnie za ramiona.

— Co?! Co to było?

Ted stał sztywno, z wyciągnięta ręką, o kilka kroków od skrzyni. Patrzył wciąż w jej stronę, nie mogąc wyrzucić ani słowa z zaciśniętego gardła.

— Tammm. . . ktoś jest! — wykrztusił wreszcie.

Ewa przymknęła oczy. W jej pamięci odżyły wszystkie wyobrażenia o istotach z innych planet, istotach niepodobnych do czegokolwiek w świecie.

Uodporniwszy się w ten sposób na wszelkie możliwe niespodzianki i zaskoczenia, podeszła szybko do skrzyni.

Nie pomogły najfantastyczniejsze wyobrażenia. Ewa wydała coś w rodzaju westchnienia czy jęku i cofnęła się w stronę Teda.

W skrzyni — wtopiony w bryłę przejrzystego szkliwa — leżał człowiek.

— Czy. . . on żyje? — zapytała po dłuższym milczeniu Ewa, pochylając się nad skrzynią.

Ted wzruszył niepewnie ramionami.

— Wygląda jak model anatomiczny, jak dokładna kopia. . .

— Kopia kogo?

— Człowieka lub istoty człekopodobnej!

— Czyżby. . . tu byli ludzie? Absurd!

— Kto tam wie. . .

Ted raz jeszcze spojrzał na leżącego. Był to smukły, pięknie zbudowany męż-

czyzna o ciemnooliwkowej skórze i długich czarnych włosach. Leżał na wznak, z rękami równo wyciągniętymi wzdłuż ciała, powieki miał opuszczone. Czarna, łopatkowato przystrzyżona broda sterczała uniesiona lekko ku górze.

— Tamten głos — powiedziała Ewa — i ten tu. . . Jeśli to nie była wyprawa z Ziemi, to oznacza, że. . .

— Nic nie oznacza! — uciął Ted. — Nie sugerujmy się.

— Może są i inni, w innych pomieszczeniach? Chodźmy, zobaczymy. . .

Poszli dalej korytarzem. Nagle Ewa, zaniepokojona jakimś odgłosem, odwró-

ciła głowę. Znieruchomiała, zacisnąwszy palce na przegubie Teda. Spojrzał w tym samym kierunku.

Platforma windy na skrzyżowaniu korytarzy unosiła się powoli w górę.

— Ktoś otworzył właz! — szepnęła Ewa blednąc.

Cofnęli się pod ścianę. Ted pchnął pierwsze z brzegu drzwi. Ukryli się w ich wnęce.

— Wracają. . . Jednak są tu! — szepnął Ted. Wychylając głowy, obserwowali korytarz.

Оригинальный текст книги читать онлайн бесплатно в онлайн-библиотеке Knigger.com