Cylinder van Troffa - Страница 36
KOMENTARZ
"Zielony zeszyt'' odnalazłem w trzeciej warstwie centralnej strefy Miasta C. Należy tu wyjaśnić, że stosowana przez archeologów numeracja warstw jest odwrotna do używanej w treści notatek nomenklatury poziomów. "Pierwsza warstwa" jest zatem najwyższym poziomem Miasta, odsłoniętym po zdjęciu osadów naniesionych przez wiatry. Ta pierwsza warstwa jako najbardziej narażona na działanie czynników zewnętrznych uległa prawie całkowitemu zniszczeniu. Była zresztą, jak zanotował autor zapisu, budowana z materiałów lekkich, uformowanych w ażurowe konstrukcje. Następne warstwy zachowały się znacznie lepiej, jednak i one w wielu miejscach bądź to pozapadały się wskutek nadmiernego obciążenia, bądź też zostały zasypane przez wyrwy powstałe w stropach. Obecnie, po upływie około tysiąca stu lat od okresu opisywanego w notatniku, krajobraz planety w niczym nie przypomina tego, który oglądał autor zapisu. Postępująca erozja wodna w połączeniu z działaniem pewnych drobnoustrojów i glonów, rozwijających się w kanalikach płytek Grilla, spowodowała kilkaset lat temu prawie całkowite zniszczenie od dawna już bezużytecznych pól energochłonnych. Odsłonięta gleba, zmieszana z produktami rozpadu płytek Grilla, w początkowej fazie swobodnie przemieszała się wskutek silnych huraganów, zasypując wymarłe miasta. Przyczyną huraganowych wiatrów były zaburzenia gospodarki wodnej na planecie pozbawionej roślinności i zastępujących ją pól energetycznych. Jednakże szczątkowa roślinność, która przetrwała w nielicznych rezerwatach, wkrótce rozpoczęła dość energiczną ekspansję na opuszczone tereny i w ciągu paru stuleci pokryła prawie całą powierzchnię lądów strefy umiarkowanej i gorącej. W ten sposób wytworzyły się warunki zbliżone do pierwotnych, jakie panowały na planecie przed okresem rozwoju cywilizacji. Zbliżone, lecz nie identyczne. Brakowało wielu gatunków roślin lądowych, które nie zachowały się w rezerwatach, jak również wszelkich gatunków lądowych świata zwierzęcego, z wyjątkiem najniższych. Za to fauna i flora głębin oceanicznych przetrwała prawie w całości, w nie zmienionych praktycznie warunkach.
Taką zastała Ziemię pierwsza ekspedycja filijska. która dotarła tu dwadzieścia lat temu. Wstępne badania wykazały, że warunki na planecie pozwalają na osiedlenie się filijczyków. Jednakże nim to nastąpi, prowadzone są tu do dnia dzisiejszego wszechstronne prace badawcze. Nasza grupa jest jedną z wielu, zajmujących się odtworzeniem przeszłości planety. Nie czując się kompetentnym w innych dziedzinach wiedzy o Ziemi, ograniczę się do uwag dotyczących obszaru moich zainteresowań badawczych, to znaczy do archeologii. Miasto C, jedno z niewielu, które dotychczas udało się udostępnić archeologom, jest prawdziwym skarbem dla badaczy. Jednakże nawet i tutaj nie znajdujemy prawie żadnych zapisów z epoki, która stanowi największą zagadkę dla badaczy historii ziemskiej cywilizacji. Notatnik, który odnalazłem, jest dokumentem zupełnie wyjątkowym. Dopiero po jego przeczytaniu stało się dla mnie jasne, dlaczego w całym mieście nie znaleziono prawie żadnych dokumentów ani ksiąg z Epoki Rozszczepienia i poprzedzających ją okresów ziemskiej cywilizacji. Już same okoliczności znalezienia notatnika wyjaśniły mi po części tę zagadkę.
Poszukując jakichkolwiek archiwów czy bibliotek, przetrząsnąłem trzecią warstwę Miasta C, budynek po budynku, docierając wszędzie tam, gdzie wnętrza pomieszczeń nie były wypełnione materiałem wiążącym. Niestety! Nie znajdowałem żadnego śladu ksiąg czy taśm, ani też innych form zapisu informacji. W ogóle Miasto nie zawierało w swym wnętrzu żadnych przedmiotów wykonanych z tworzyw sztucznych, a tym bardziej z pochodnych celulozy. Wszystko to zostało z niepojętą dokładnością rozdrobnione na strzępy. Aż wreszcie w pomieszczeniu, które musiało być ongiś biblioteką, na jednej z półek metalowego regału znalazłem zeszyt w zielonych okładkach. Był nie naruszony… choć wokoło pełno było śmieci z pociętych książek, taśm i mikrofilmów. Proste badanie laboratoryjne substancji, z której był wykonany zeszyt, wyjaśniło mi przyczynę ocalenia tego przedmiotu. Treść notatek wyjaśniła resztę, w tym również przyczynę totalnego zniszczenia innych przedmiotów kultury materialnej. Sądzę, że sprawcami tego były ginące z głodu szczury, które przetrwały w mieście dłużej niż jego właściwi mieszkańcy.
Ofiarą ich depresji padły nie tylko stare, papierowe księgi, lecz nawet niejadalne tworzywa sztuczne. Notatnik – dzięki swej odporności – ocalał nie naruszony i przez to wyodrębnił się niejako spośród wszystkich mniej trwałych dokumentów.
Oprócz osobistych, banalnych czasem zapisów i refleksji autora notatek, zeszyt ów zawiera znaczną warstwę informacyjno-historyczną, którą chciałbym uczynić przedmiotem osobnego opracowania. Niezależnie od tego zainteresowała mnie ze wszech miar ciekawa postać samego autora notatek, którego – nie bez przewrotnej ironii – nazwałem Nieśmiertelnym.
W ogóle całe zagadnienie cylindra van Troffa wydaje się rewelacja na miarę epoki, nawet dla nas, filijczyków. Wprawdzie dziedzina nauki, zajmująca się sprawami teorii czasu, jest mi doskonale obca, jednak wedle opinii fachowców, której nie omieszkałem zasięgnąć, teoretycznie rzecz jest do pomyślenia.
Wszystko zresztą wskazuje na autentyczność danych zawartych w notatkach. Moje prace w dolnych warstwach Miasta potwierdziły wiele informacji przekazanych przez Nieśmiertelnego. Niedawno także doniesiono o odkryciach dokonanych na Księżycu i choć nie dysponuje szczegółowymi sprawozdaniami z tych badań, sądzę, że one także potwierdzą dobrą wiedze i prawdomówność autora notatek.
Zapis w "zielonym zeszycie" rozpoczyna się w momencie powrotu autora z wyprawy międzygwiezdnej. Na temat tej wyprawy niewiele wiadomo – być może prace prowadzone na Księżycu ujawnią obfitsze źródła, dotyczące jej przebiegu i losów innych jej uczestników. W notatniku znajdujemy zaledwie reminiscencje i fragmentaryczne wspomnienia autora. Komentując zapis, pominę świadomie okres pobytu autora w Osiedlu Luna I, albowiem obraz przedstawiony przez niego jest dostatecznie przejrzysty, a ja sam, wiedząc znacznie mniej, niczego tu dodać nie potrafię. Natomiast czas pobytu Nieśmiertelnego na Ziemi – jego obsesyjne poszukiwania śladów własnej przeszłości, szamotanie się z sobą samym, z własnymi uczuciami – nasuwa wiele wniosków. Autor notatek w pewnej chwili sam stwierdza, że dostępność przyszłości, jaką daje cylinder van Troffa, jest pokusą przekraczającą zdolność oporu normalnego człowieka. Tym bardziej człowieka pozbawionego jakichkolwiek perspektyw i złudzeń co do teraźniejszości. Notatki urywają się w zupełnie przypadkowej chwili – jakby ich autor zgubił lub porzucił notatnik… Może podjął nagłą decyzję, może przytrafiło mu się jakieś nieszczęście. Jeśli jednak nie zginął przypadkową, nagłą śmiercią – w co wątpię ze względu na jego astronautyczną przeszłość – to cóż mogło się z nim stać? W tym miejscu chciałbym sformułować pewne twierdzenie, którego dowód zamierzam przeprowadzić. Twierdzę mianowicie, że Nieśmiertelny istnieje.
Nie tylko "istniał", a "istnieje"! W każdej chwili czasu, od swych urodzin do dziś i dalej jeszcze. Gdzie należy go szukać? Oczywiście we wnętrzu cylindra van Troffa.
Jeśli zaś znajdziemy ów cylinder, a jego w nim nie będzie, oznacza to – z prawdopodobieństwem równym prawie pewności – że Nieśmiertelny żyje wśród nas, tutaj, na tej planecie. Wśród nas, filijczyków, których jest tutaj parę setek, spośród których wielu nie zna się nawzajem… Trzeciej możliwości nie ma! Naszych tysiąc sto lat – to wszak zaledwie półtorej godziny we wnętrzu cylindra! Czy dysponując takim środkiem technicznym, człowiek ów oparł się chęci poznania dalszych losów tej planety? Cóż miał do stracenia – gdy już nic nie łączyło go z przeszłością, do której nie miał powrotu, ani tym bardziej z obcą mu teraźniejszością? Jest rzeczą prawie pewną, że mając świadomość ograniczenia czasu życia biologicznego, nie zdecydował się na przeżycie go do końca w ginącym świecie, który zastał po powrocie z gwiazd. Ta sama przyczyna, dla której porzucił swą epokę ruszając do gwiazd, także w tej sytuacji kazała mu skorzystać z szansy dalszej podróży naprzód. Jestem przekonany, że wybrał ten szczególny rodzaj nieśmiertelności, który oznacza nieśmiertelność dla nas, obserwatorów – a dla niego jest tylko przeżywaniem kolejnych interwałów rzeczywistości, poprzedzielanych stuleciami trwania w cylindrze, które dla niego są minutami…
Wróciwszy na Ziemię Nieśmiertelny liczył sobie lat około czterdziestu. Teoretycznie przyjmując, że żyłby do lat siedemdziesięciu, mógłby przy użyciu cylindra przenieść się o prawie dwieście milionów lat naprzód (sądzę, że wobec takiego wyniku nikt nie zakwestionuje imienia, które mu nadałem, jest to wszak zupełnie niezwykłe przybliżenie… nieskończoności, w skali czasu trwania cywilizacji istot rozumnych na tej planecie). Rachunek taki jest jednakże dość bałamutny, jeśli weźmie się pod uwagę potrzeby fizjologiczne człowieka zamkniętego w cylindrze. Na jak długo starczyłoby mu zabranych do cylindra zapasów żywności i wody? Na tydzień, a może na miesiąc… Z innymi potrzebami można sobie poradzić, otwierając co pewien czas cylinder i wychodząc na spacer – aby przewietrzyć wnętrze. Oczywiście dopóki istnieje atmosfera nadająca się do oddychania. Ale licząc się z rychłym końcem automatycznych wytwórni żywności, można się spodziewać, że po miesiącu, który oznacza "na zewnątrz" ponad pół miliona lat, z zaopatrzeniem w żywność mogłoby być zupełnie źle. A więc nieśmiertelność taka jest złudna. Czego zatem spodziewał się Nieśmiertelny, decydując się na podróż w przyszłość? Wątpię, by liczył na mieszkańców Osiedli księżycowych. Nie wierzył w nich i, jak się okazało, słusznie…
Może więc liczył na nas? Miał do tego pewne podstawy. Ale przede wszystkim kierowała nim żądza poznania do końca dziejów cyklu cywilizacyjnego, którego był uczestnikiem.
Moja hipoteza zakłada, że Nieśmiertelny przebywa obecnie we wnętrzu cylindra. Od czasu gdy tam wszedł, upłynęło dla niego do dziś zaledwie półtorej godziny. Być może, co kilka minut opuszcza cylinder, by przekonać się, jak zmienia się sytuacja na Ziemi. Lecz dla nas, obserwatorów z zewnątrz, te jego spacery są chwilami, powtarzającymi się raz na kilkadziesiąt, być może, lat. A zatem prawdopodobieństwo spotkania jest jak dotąd niewielkie. To raczej my wcześniej odnajdziemy cylinder, niż on zawita do nas…