Arcymag. Cziic II - Страница 15
– A co to znaczy „wtórny”?
– Przyczepiony do naszego. Można się do niego dostać tylko z naszego świata, a z niego – tylko do naszego. No, albo do jakiegoś innego wtórnego. Jeśli nasz wymiar z jakichś powodów zginie, zwiną się też wszystkie jego wtórne światy – wyjaśnił Kreol również mocno już zmęczonym głosem. – Teraz rozumiesz?
– Może by cię tak wyprawić do Instytutu Fizyki? – odpowiedziała Vanessa pytaniem. – Wyjaśniłbyś im, jak jest zbudowany Wszechświat, bo ci jajogłowi bezskutecznie łamią sobie nad tym głowy… Mają tylko hipotezy.
– Wszystko jest zbudowane bardzo prosto! – wesoło zapiszczał Hubaksis. – Stwórca stworzył wiele, wiele światów, a wszystkie one składają się z malutkich cosiów… jak żesz one się nazywają…?
– Molekuły? – podpowiedziała Van.
– Nie wiem, jak je teraz nazywacie. Te maleńkie cosie składają się z innych, jeszcze mniejszych, te z kolejnych, znów mniejszych, a dalej to już nie wiem.
– Milcz, niewolniku! – Kreol dał lekkiego klapsa dżinnowi. Bał się silniej uderzyć, aby nie rozbić malutkiej główki. – Chcecie jeść?
– Jeść?! – nie wiadomo dlaczego zdenerwowała się Van. – Chcę!
W komnacie, którą zrządzeniem losu dzieliło ze sobą dwoje ludzi i dżinn, było zadziwiająco mało mebli. Typowy, minimalny zestaw. Miejsce do spania przypominające wojskowe łóżko składane, stół – tak niziutki, że wygodnie mógł rozsiąść się przy nim tylko jakiś Japończyk, i fotel.
Kreol zajął się stołem. Wyciął na blacie kilka mniej więcej równych kręgów połączonych cienkimi liniami, następnie w każdym narysował kilka pokrętnych znaków, dotknął ich po kolei laską, a potem wyrecytował z powagą:
Van, która już na końcu języka miała ciętą uwagę na temat białych wierszy Kreola, rozmyśliła się w jednej chwili, zobaczywszy, jak z powietrza zmaterializowały się naczynia z brązu estetycznie napełnione jedzeniem. Kształtem i rozmiarem dokładnie odpowiadały narysowanym na stole kręgom. W samym środku pojawiła się butla z winem, o pojemności około czterech litrów.
Mniej więcej w połowie wieczerzy do pokoju wpadł jeszcze jeden demon. Całkowite przeciwieństwo poskręcanego staruszka – potężny kosmaty drab o ciemnobrązowej skórze, z wysuniętą do przodu paszczą i parą byczych rogów. Zza ramienia wyglądała mu oszałamiająca czarnoskóra piękność. Od człowieka różniła się tylko nadzwyczaj długimi pazurami u rąk.
– Na włochaty zadek Kingu! – zaklął demon. – Tutaj też zajęte! Ej, ty, słuchaj, długo tu będziesz siedział?
– Długo. – Kreol spojrzał na niego posępnie spode łba. – A co, miejsca wam brak?
– No właśnie… – wysapał rogaty. – Nie wiesz, czy jest gdzieś wolne?
– Spróbuj za czwartymi drzwiami po prawej – poradził mag.
Demon kiwnął głową w podzięce, szybko tracąc zainteresowanie Kreolem i wszystkimi pozostałymi.
– Ej, mogę iść z wami? – z nadzieją zapytał Hubaksis.
– Ha! – wyszczerzyło się dziewczę. – Takich jak ty, trzeba by mi z pięćdziesięciu!
– Nie wiesz jeszcze, co potrafię! – oburzył się dżinn.
– Próbowałam już z takimi, nic specjalnego… – prychnęła szponiasta dama.
Obrażony Hubaksis zamilkł i zatopił zęby w kawałku boczku. Vanessa pytająco popatrzyła na Kreola, oczekując komentarza na temat gości.
– Diablice… – uśmiechnął się półgębkiem Kreol. – Jest ich tu jak mrówek. Pamiętam jak raz…
– Co raz? – Van skrzywiła się niesympatycznie.
– Nic! – szybko przerwał mag. – Prawda, niewolniku?
– Zupełnie nic, panie, zupełnie – westchnął Hubaksis – Zawsze mówią mi jedno i to samo, dziwki szponiaste… Ale ty, panie, zawsze im się podobałeś…
– Milcz, niewolniku! – ryknął mag, wyciągając rękę po laskę.
Dojadając nóżkę bażanta i nieuważnie słuchając wrzasków uciekającego przed laniem Hubaksisa, Van rozmyślała.
Ostatnimi czasy nie dawała jej spokoju pewna myśl, o której dotąd nie śmiała wspominać. Doszła do wniosku, że drugiej okazji nie będzie, postanowiła mimo wszystko wyłożyć swą prośbę.
– Kreolu…? – zaczęła niepewnie.
– Nie przeszkadzaj, kobieto, jestem zajęty! – odburknął mag, machając laską tak, jakby przez całe życie nie zajmował się niczym innym tylko tłukł niewydarzonych niewolników. Zresztą, prawdopodobnie właśnie tak było.
– Panie, wybacz, więcej nie będę! – prosił dżinn.
– Dobrze, zostawmy to na razie – zgodził się niechętnie nieco już zmęczony Kreol. – Czego chcesz, kobieto?
– Widzisz, słyszałam, że są jakieś sprawdziany… no… czy ktoś może być magiem, czy nie. Rozumiesz?
– Oczywiście – niecierpliwie przytaknął mag. – I co dalej?
– A czy mógłbyś mnie… no, sprawdzić?
– To znaczy? Chcesz zostać maginią, kobieto? Do tego nie wystarczą zdolności, trzeba jeszcze znaleźć nauczyciela… zaraz… Nie myślisz chyba, że ja…?
– No, tak w ogóle to… – Vanessa uśmiechnęła się przymilnie. – Jak ci się podoba ten pomysł?
– Nawet o tym nie myśl, kobieto! – wrzasnął oburzony mag. – Żebym dobrowolnie wziął sobie takiego garba na plecy?! Czy chociaż masz pojęcie, ile czasu trwa nauka u maga?! Piętnaście lat to najkrótszy okres!
– Nigdzie mi się nie spieszy. – Van wzruszyła ramionami. Trzeba przyznać, że uwaga o piętnastoletniej nauce nieco ochłodziła jej zapał, ale niezbyt mocno. Chęć zostania uczennicą maga silnie podgrzewał fakt, że uczniowie zazwyczaj spędzają z nauczycielami dużo czasu, a ostatnimi czasy coraz częściej miała ochotę znaleźć po temu jakiś powód.
– Ale ja się spieszę! Mam jeszcze mnóstwo planów, kiedy miałbym cię uczyć?!
– Jakich planów, panie? – wtrącił się dżinn. – Nic mi o tym nie mówiłeś!
– Jeszcze nie ogłupiałem aż tak, żeby ci mówić – fuknął Kreol pogardliwie. – Ciebie to nie dotyczy, niewolniku!
– Hmm! – przypomniała o sobie Vanessa.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – odmówił mag zdecydowanie.
– A ja powiedziałam: tak! – nie poddawała się Van.
– Panie, najpierw ją sprawdź – poradził Hubaksis. – Jeśli Van nie ma zdolności, problem sam się rozwiąże, prawda?
– Słuszna uwaga, niewolniku. – Kreol nie mógł się nie zgodzić. – Dobrze, kobieto, siadaj tutaj, będziesz zdawać egzamin wstępny.
Jednym machnięciem ręki zgarnął ze stołu resztki jedzenia i naczynia, nie przejmując się zbytnio faktem, że wszystko to znalazło się na podłodze, potem podniósł jedno winogrono (najmniejsze i nadgniłe) i uroczyście ułożył je na samym środku.
– Siedzisz? – upewnił się. – Dobrze… Patrz uważnie na winogrono. Za chwilę przekażę ci tyle magicznej siły, ile tylko będę mógł, a ty spróbujesz podnieść winogrono bez pomocy rąk…
– Jak mam to zrobić? – przerwała mu Vanessa.
– Po prostu ze wszystkich sił staraj się, żeby tak się stało – rzekł Kreol po chwili zastanowienia. Najwyraźniej nie od razu przypomniał sobie, jak właściwie powstaje magia, tak zwykłe i codzienne stały się dla niego te cuda. – Poza tym możesz wyobrazić sobie, jak podnosi się do góry, to też czasem pomaga. Gotowa? Zacznij, kiedy powiem „trzy”.
Mag rozruszał ręce jak chirurg przed operacją, stanął za oparciem fotela i położył dłonie na skroniach dziewczyny. Poczuła, jak z jego rąk dosłownie wylewa się coś w rodzaju płynnego ognia, jednocześnie ciepłego i chłodnego. Napełnił jej ciało nieziemską lekkością, uczuciem ogromnej siły i jeszcze czymś nieznanym. Uczucie było dziwne, ale nie nieprzyjemne.